Wspomnienia

o. Tomasz Moczko

  Zupełnie odmienny sposób realizacji swego kapłańskiego powołania wybrał pochodzący z Dobrzenia Małego o. Thomas Motzko, gdzie się urodził 13 marca 1956 roku, piąty z sześciorga braci w rodzinie, którego religijnie kształtował – oprócz rodziny – ks. proboszcz Kazimierz Bochenek, a od 1971 roku ks. proboszcz Helmut Kraik. Zaraz po zadaniu matury w 1975 roku wstąpił do Zgromadzenia  Misjonarzy „Słowa Bożego” by zostać misjonarzem. 3 września 1975 roku rozpoczął dwuletni okres nowicjatu.  Dnia 8 września 1977 roku składa pierwsze śluby zakonne, a w dniu 8 września 1981 składa śluby wieczyste. Dwuletnie studia filozoficzne zakończone pracą  „Wpływ języka na formowanie myślenia ludzkiego”, a następnie czteroletnie studia teologiczne odbywa w zakonnym Seminarium Duchownym Księży Werbistów w Pieniężnie. Praca dyplomowa z teologii dotyczyła historii kościoła i nosiła tytuł: „Praca typu ‘Promotio humana’ w listach polskich misjonarzy SVD 1919-1939”. Po obronie pracy dyplomowej zdaje z powodzeniem egzamin magisterski na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Święcenia diakonatu otrzymał 20 września 1981 roku z rąk biskupa szczecińskiego Stanisława Stefanka, a święcenia kapłańskie – w trudnym okresie stanu wojennego – otrzymał 18 kwietnia 1982 roku z rąk dopiero co mianowanego, biskupa warmińskiego Jana Władysława Obłąka. Święcenia diakonatu i kapłańskie miały miejsce w seminaryjno-zakonnym kościele św. Wojciecha w Pieniężnie.  W swym długim liście o. Tomasz Motzko podaje, że wkrótce po złożeniu ślubów wieczystych otrzymał skierowanie do pracy misyjnej w Ghanie w Afryce Zachodniej.  Po święceniach kapłańskich i prymicjach, które miały miejsce 25 kwietnia 1982 roku w kościele św. Katarzyny w Dobrzeniu Wielkim władze zakonne skierowały go na okres dwóch miesięcy do pracy w parafii Kamień-Brzozowice w Diecezji Katowickiej. Pod koniec sierpnia udaje się do Irlandii by rozpocząć studia języka angielskiego. Po ukoronowaniu nauki odpowiednim certyfikatem i niezbędnych przygotowaniach we wrześniu 1983 roku znalazł się w Ghanie. Prowincjał skierował go do pracy do Diecezji Tamale, parafia Tatale w dystrykcie Yendi. Wraz z swym irlandzkim współbratem był odpowiedzialny za całość pracy duszpasterskiej na obszarze 150 km2  z 30 placówkami w terenie. Nadzorować musiał również wszystkie, realizowane tutaj projekty rozwojowe takie jak: organizacja podstawowej opieki zdrowotnej, koordynacja pracy, inspekcja i nadzór nad katolickimi i państwowymi szkołami w okręgu, wprowadzanie prostych metod poprawiających uprawę ziemi oraz  hodowlę bydła. Jak wspomina w swym liście ks. T. Motzko pobyt w Afryce, w jego głównej placówce Dodoni oraz współpraca z szefem tej wioski, dostarczyły mu wiele pięknych przeżyć i nowych doświadczeń, które jego świat myśli i życia mocno ubogaciły. Tutaj również próbował nauczyć się miejscowego języka Konkomba. Niestety na skutek poważnej choroby w sierpniu 1985 roku musiał Ghanę opuścić. Po długim leczeniu i powrocie do zdrowia opiekujący się nim lekarze zalecili mu pozostanie w Europie jeszcze przez dalszych 3-5 lat. Na skutek tych zaleceń Ojciec Prowincjał skierował go w kwietniu 1986 roku do północnoniemieckiej prowincji księży werbistów. Tu otrzymał zadanie referenta w placówce wychowawczej dla młodzieży prowadzonej przez werbistów w Steyl koło Venlo w Holandii. Pracował tutaj do czasu zamknięcia tej placówki w 1989 roku. W tym czasie powróciły problemy zdrowotne, które zmusiły go do odłożenia powrotu do Ghany i pozostania jeszcze na jakiś czas w Niemczech. W tym czasie szukano księdza, który miałby sprawować opiekę duszpasterską w przyzakonnym gimnazjum św. Ksawerego w Bad Driburg. Ojciec Prowincjał zlecił to zadanie księdzu Tomaszowi, który wykonywał je przez kolejnych 8 lat. W tym czasie sprawuje Msze św. szkolne, przeprowadza dni skupienia, prowadzi rozmowy z młodzieżą gimnazjalną. W całej okolicy Bad Driburg głosi wiele kazań i odczytów, na krócej lub na dłużej zastępuje okolicznych księży, jest zapraszany na festyny i inne uroczystości. Bez końca udziela pomocy duszpasterskiej, jednocześnie wzbogacając się o nowe doświadczenia. Przez 4 lata należy do Rady Kapłańskiej i do Rady Zakonnej arcybiskupstwa Padeborn.  We wrześniu 1997 roku Ojciec Prowincjał pyta ks. Tomasza czy nie byłby gotów podjąć się nowego zadania jako animator misyjny i kierownik okręgu w Berlinie dla nowych landów po zjednoczeniu Niemiec. Po wyrażeniu zgody, otrzymał zadanie opieki nad kolporterami prasy apostolskiej księży werbistów („Stadt Gottes”, „Weite Welt”, „Pico” itd.), zadanie informowania o pracy misyjnej, prowadzenie misyjnych niedziel, odczytów, udzielania dorywczej pomocy i zastępstw oraz opieki duszpasterskiej w biskupstwach: Berlin, Hamburg, Magdeburg, Drezno-Miśnia i Zgorzelec.  Po przybyciu do Berlina nawiązuje wiele kontaktów z kolporterami prasy katolickiej i wkrótce objeżdża prawie wszystkie nowe landy w poszukiwaniu nowych kolporterów prasy i animatorów pracy misyjnej. Poprzez wizyty w parafiach stwarzał możliwości dotarcie prasy do nowych czytelników, pogłębiając jednocześnie swe przekonanie o tym jak ważne jest zbudowanie lokalnej bazy dla spraw misyjnych. Aby zrealizować przyjęte na siebie zadania nierzadko rocznie przejeżdżał swym samochodem ponad 70 tys. kilometrów. Podczas tych podróży „odkrył” małą, ale bardzo żywotną  parafię, która żyjąc przez dziesięciolecia w diasporze, otoczona nieprzychylnie nastawionymi sąsiadami, nie poddała się gwałtownym atakom zarówno brunatnej jak i czerwonej propagandy.   Od września 1999 roku obejmuje obowiązki wikarego w parafii Ducha Świętego w Berlinie. Tu zajmuje się przede wszystkim pracą z młodzieżą, ministrantami, przygotowuje i odprawia Msze św. dla dzieci i młodzieży, a także opracowuje, kieruje i przeprowadza kursy przed bierzmowaniem. Sprawuje również opiekę duszpasterską  nad chorymi w szpitalu (Paulinenkrankenhaus). Jest do dyspozycji dla wielu małych grup na terenie Berlina potrzebujących rozmowy czy też spowiedzi. Do dziś opiekuje się ludźmi chorymi i w podeszłym wieku.  W 2001 roku powstała pilna potrzeba odbudowy duszpasterstwa wśród osiedlających się w Berlinie przesiedleńców z republik byłego Związku Radzieckiego. Kuria biskupia w Berlinie zwróciła się z tym problemem do księży werbistów  i tak   od września 2001 roku  ks. Tomasz  zajmuje się tym nowym zadaniem. Na dodatek, aby ubarwić mu pracę i uczynić ją jeszcze bardziej emocjonującą, powierzono mu  opiekę duszpasterską  nad zatrzymanymi  w areszcie śledczym dla młodocianych przestępców w Lichtenrade – dzielnicy Berlina.  Na zakończenie swego listu o. Thomas Motzko pisze: „I tak po przejściu wielu okrężnych dróg i szlaków trafił mały chłopak z Małego Dobrzenia do Wielkiego i Stołecznego Berlina jako misjonarz. Ze zdziwieniem stwierdzam, że oprócz dobrze znanych mi języków: polskiego, niemieckiego i angielskiego po wielu latach przerwy relatywnie dobrze rozumiem także język rosyjski. Ale jak mówił przed przeszło stu laty jeden z pierwszych naszych misjonarzy w Chinach: „ Język miłości rozumie każdy” i to jest ciągle najważniejsze, aby do ludzi podchodzić z miłością, bo Bóg jako PIERWSZY wskazał nam tę drogę. Naprawdę warto było pójść tą drogą nawet, jeśli dziś nie mam wam nic wielkiego o sobie do opowiedzenia”.  Nie tak dawno podczas uroczystości odpustowych ku czci św. Rocha o. Thomas Motzko głosił kazania odpustowe. Ile w życiu już słyszeliśmy kazań? Co z nich zapamiętaliśmy? A może ten fragment, gdzie ks. Tomasz mówił o linoskoczku, który na wysoko rozwieszonej linie pcha przed sobą wózek. Jest wspaniałym w swej sztuce i bijemy mu gromkie brawo. Ale gdyby zaproponował nam, abyśmy wsiedli do tego wózka czy nadal byśmy go podziwiali i mu ufali? Czy umiemy zaufać Chrystusowi?

Ks. Thomas Motzko zmarł 11.03.2009 r. w Sankt Wendel w Niemczech na dwa dni przed  swymi 53 urodzinami. Pogrzeb miał miejsce dnia 14 marca  w St. Wendel o godz. 11.oo.

Refleksje o drodze

Ewa Drop
Małe jest piękne, czyli refleksje o drodze (nie tylko życiowej)

   Moja życiowa droga przywiodła mnie przed kilkoma laty do miejscowości małej obszarowo i małej z nazwy-Dobrzenia Małego. Juz na naszego tutaj zamieszkania zaskoczyły mnie i ucieszyły pozdrowienia nieznanych jeszcze osób spotkanych na ulicy i życzliwe pytania o samopoczucie oraz nowe wrażenia. Pozwoliło mi to uwierzyć, że wrastanie w te ziemię może się udać. Najpierw wczesną jesienią był huczny Polter-Abend, czyli według dosłownego tłumaczenia „ hałaśliwy wieczór”. Sąsiedzi zapukali pewnego popołudnia do naszych drzwi oznajmiając, że wydają córkę za mąż. 

Na takiej imprezie byłam po raz pierwszy. Niezapomniane wrażenia i okazja, by znów doznać serdeczności i ciepła, ale też dowiedzieć się nieco o zwyczajach pielęgnowanych w wiosce. Zbyt wiele mi nie opowiedziano, gdyż ważniejsze były przecież tańce, wspólny śpiew i świętowanie z nowożeńcami. Braki uzupełniłam na zebraniu wiejskim, gdzie wybrano nową Radę Sołecką. Lecz zanim nową się wybierze, stara spowiada się szczerze. Spowiedź okazała się szczegółowa i obszerna. Czego tam nie było…i kiermasz adwentowy i ogniska, i dożynki, i odpust (mimo braku kościoła).

W pewnej bajce „Marceli Szpak dziwił się światu”, ja też się dziwiłam nie mniej od niego, gdy usłyszałam ile można wspólnego zdziałać. W myśl zasady, że „jak jest dobrze to nie poprawiaj”, Radę Sołecką wybrano w tym samym składzie, na kolejną kadencje. Dołączyło kilku nowych, by mogło się uczyć i pomagać. I już na starcie nie lada wyzwanie. Prymicje-piękna uroczystość jednocząca wszystkich mieszkańców. Mieliśmy poczucie niezwykłej wspólnoty dekorując drogę, uczestnicząc w nabożeństwie, wspierając modlitwa młodzieńca, który spośród nas się wywodzi. I nawet niebiosa to doceniły, odpowiednią pogodę zsyłając (padać zaczęło jak już wszyscy byli w kościele). Młodzieniec też docenił, kierując do nas najpiękniejsze podziękowania. Równie udany był odpust oraz uroczystości dożynkowe. Do splatania wieńców sposobi się już nowe pokolenie, a „hałaśliwe wieczory” organizujemy też z okazji „Złotego Wesela”. W organizacji z resztą, jesteśmy mistrzami. To u nas powstało Koło Rowerowe, liczące ponad 70 osób, wywodzących się z całej gminy i najbliższych okolic. Jak się ma rower(swój lub pożyczony) można zwiedzić świat i bliższy i dalszy. Dalej jedzie się autobusem albo zaprzyjaźnionym samochodem ( to znaczy zaprzyjaźniony musi być kierowca, auto już nie koniecznie). Koło Rowerowe było „na kole” w Ładzy, w Dąbrówce w Popielowie, a na czterech kółkach w Książu, we Wrocławiu, w Zakopanem. W najbliższych planach są wycieczki do operetki, na basen i lodowisko. Nasza społeczność i podejmowane tu inicjatywy potwierdzają starą prawdę, że małe jest piękne i że zgoda buduje. O budowaniu właśnie miały być te refleksje, bo zbudowano nam drogę. Piękną, szeroką, równą jak stół. Drogę tą widać z daleka, gdyż rozpościera się dumnie od remizy aż do furtki mojego domu. Pewnie pojawią się kolejni mieszkańcy, dla których będzie to tak jak dla mnie nowa „droga życiowa”. Niech te słowa będą szczerym, serdecznym zaproszeniem.

„Echo Gmin” – 2007 nr 4

 

Odszedł wielki Jolik

Jerzy Szleger – człowiek, który całe swe życie związał ze sportem, dla sporu żył, dla sportu umarł. Nie zmarnował otrzymanego talentu, dobrze go wykorzystał, pomnażał i umiał się nim dzielić.  Wielka pustka, smutek i żal po Nim pozostaną, bo był człowiekiem wyjątkowym.  O takich jak On za życia pisz się legendy, Jego próbuje się naśladować, z Nim chce się przebywać. Jego nieobecność odczuwają nie tylko ludzie związani ze sportem, ale wszyscy, którzy Jolika zdążyli poznać. Wielki- mały człowiek. Niezwykle piłkarsko uzdolniony i potrafiący młodym przekazać wiedzę. Wszystkim imponował ambicją i mądrością na boisku, a także poza nim. Gdyby urodził się później- dziś zrobiłby karierę, gdyby nie odszedł tak wcześnie- nauczyłby nas jeszcze wiele…   Wspomnienia o przygodzie z piłką, które opisał w kronice z okazji 80-lecia TOR-u, odczytujemy dziś jak list pożegnalny. Mówi w nich bardzo zwięźle i skromnie o swojej osobie. Pisze o kolegach, wychowankach i ludziach, z którymi współpracował. Im wszystkim dziękuje za lata wspólnej, owocnej pracy.  Na pożegnanie z boiskiem wybrał chwilę największej radości. Udekorowany medalem 80-lecia TOR-u wraz ze sportowcami, działaczami i setkami kibiców świętuje sportowy jubileusz. W szczytowym momencie sportowych zmagań, na które czekali przez cały rok zawodnicy i widzowie, Jolik daje z siebie wszystko. Z życiem włącznie…                                                                                         To był Jego ostatni mecz. Odszedł tak jak przepowiadał- na zielonej murawie, w ramionach sportowej braci….  Jolik pozostanie w naszej pamięci zawsze WIELKI.

Głos Dobrzenia 8/2006

Komunikacja drogowa

„Głos Dobrzenia”  czerwiec 2001 r. – fragment wywiadu z Wójtem Gminy Dobrzeń Wielki p. A. Kokotem

    Obecnie sieć dróg przebiegających przez naszą gminę niewiele ma wspólnego z traktami w dawnych czasach. Teren nasz był do przemieszczania się bardzo niedogodny. Trudno dzisiaj sobie wyobrazić Odrę i Małą Panew bez żadnych obwałowań, a tak było. Nieprzebyte lasy sięgały prawie do Odry. Lasy nie były meliorowane, czyli przeważnie podmokłe i bagniste, pełne niebezpiecznej zwierzyny. Ludzie osiedlali się na terenach do których nie docierała woda przy wysokich stanach rzeki. Podczas powodzi komunikacji pomiędzy wsiami po prostu nie było. Drogi były sezonowe. Po utworzeniu klasztoru w Czarnowąsach drogi stały się bardziej potrzebne. Zaczęto spławiać drewno w dół Odry, rozwinięto rolnictwo i hodowlę, wyrób węgla drzewnego, płótna, wytop szkła oraz żelaza. W tym czasie droga z Opola była wąska i kręta i nie utwardzona.

Przebiegała obok murów klasztornych (ul. Basztowa) i w pobliżu kościoła do brodu przez Małą Panew, omijała zlewisko tej rzeki i skręcała w obecną ul Chopina wprost do Borek, następnie omijała tereny zalewowe Odry i wchodziła w ul. Brzegową i Odrzańską w Małym Dobrzeniu. Dalej przez tereny obecnej stoczni wchodziła w obecną ul. Kraszewskiego w  Dobrzeniu Wielkim, a następnie w ul. Fiecka i Powstańców Śląskich i częściowo w ul. Opolską, potem w Młyńską i krętymi zakolami dochodziła do ul. Św. Rocha oraz Świerkowej i dalej przez las do Brynicy i Łubnian. Najstarszą droga w gminie jest połączenie Dobrzenia z Chróścicami, która od niepamiętnych czasów biegnie tak samo tj. po skarpie pradoliny Odry. Natomiast do Kup trzeba było jechać z Dobrzenia Małego przez Brzezie. Droga ta w lesie krzyżowała się z drogą z Dobrzenia Wielkiego ul. Św. Roch i Świerkową do Brynicy. Do Namysłowa trzeba było jechać przez Brzeg i Kluczbork. Drogą był podwójny ślad po kołach (żelazem okutych), po roztopach i deszczach trudny do przebycia. Miejsca szczególnie uciążliwe wykładano otoczakami (tzw. kocimi łbami), co miało miejsce przeważnie w centrach większych wsi lub przez tereny bagniste. Takie utwardzanie koordynował Książę Opolski, a wykonywali poddani księcia, czyli wszyscy mieszkańcy

 

w ramach swoich powinności. Dopiero za czasów austriackich próbowano poprawić stan dróg (przełom XVII i XVIII wieku), a pieniędzy szukano w swoistym podatku drogowym, zwanym „mytem przewoźnym”. W różnych miejscach ustawiano bariery w poprzek dróg i kasowano za przejazd. „Myto” było ustalone w zależności od ilości przewożonego towaru i było w sumie niskie. Mimo tego biedni mieszkańcy usiłowali obejść bariery i nie płacić. Takim przykładem jest punkt poboru „myta” w Dobrzeniu Wielkim naprzeciw obecnego GOK-u. Wszyscy „myto” omijali, co spowodowało przeciwdziałanie władz. Ze względu na to, że aby obejść „myto” korzystano z polnej drogi do Chróścic – obecnej ul. Strzelców Bytomskich urzędnicy sprzedali rolnikom z Chróścic pola w pobliżu wyjazdu z Dobrzenia na szosę w okolicy tzw. „Złotego Rogu” i zlikwidowali przez to przejazd – czyniąc obecną ul. Strzelców Bytomskich ślepą. Taki stan trwa po dzień dzisiejszy.

 Aby przeciwdziałać omijaniu „myta” w kierunku Brynicy i Łubnian, poprzez korzystanie z drogi z Dobrzenia Małego przez Brzezie, ustawiono w Dobrzeniu Małym tablicę zakazującą  przewozu towarów tą trasą. Przełom w komunikacji spowodowały dopiero w ostatnich latach XIX wieku decyzje o budowie kolei, dalszej regulacji Odry i budowie szosy z Opola do Namysłowa. Prace trwały do 1906 r. Wtedy dopiero przestano jeździć starą wąską i bardzo krętą drogą z Czarnowąsy do Dobrzenia Wielkiego. Kolej przecięła i zlikwidowała stare połączenie Dobrzenia Wielkiego z Kaniowem i Dobrzenia z Brynicą, gdyż ul. Św. Rocha stała się ulicą ślepą.

Regulacja Odry zlikwidowała także połączenie Borek z Małym Dobrzeniem. Szosą przez Dobrzeń przejeżdżało przeciętnie 12 samochodów na dobę i około 50 furmanek, a dzisiaj 7.500 samochodów i 1 furmanka. (Według obliczeń jakie prowadził  p. W. Gryc z Dobrzenia Małego w 2005 roku w ciągu jednego dnia w godz. 6.00 – 22.00 odnotował 8 tys. samochodów i ani jednej furmanki.

Stacja pomp

  wywiad z sołtysem p. Rudolfem Kokotem (Głos Dobrzenia IX 2001r.)

   W miejscu, gdzie stoimy zbierają się cztery cieki wodne, Ale by było ciekawiej, to płyną na różnych poziomach. I tak: jeden rów, którego poziom wody jest niższy niż w rzece, biegnie za wałem od „starej Odry” w Borkach , przechodzi następnie pod wałem do przepompowni.

   

Drugi zaś, wypływa ze świerklańskiego lasu i niczym rzymski akwedukt, płynie ponad naszymi głowami. Wody trzeciego i czwartego rowu, wijące się przez borkowskie pola, mają poziom niższy niż Odra. Woda więc musiałaby płynąć pod górę, by wejść w koryto rzeki. Czyżby budowniczemu Wszechświata coś nie wyszło i to akurat w Dobrzeniu Małym? Jak czytamy, „na początku wszystko co powstało było udane”, i prorok nic nie wspomina o przepompowniach. I  tak  istotnie było do roku 1894, kiedy to nasi przodkowie wybudowali śluzy na Odrze. Spiętrzono wówczas wodę, aby mógł odbywać się transport rzeczny. Na odcinku Dobrzenia Małego stan wody podniósł się o około 140 cm. Woda w rowach automatycznie znalazła się poniżej poziomu rzeki. Wybudowano więc przepompownię, aby przelać wodę do Odry, a tym samym uchronić przed zalaniem 600 ha pól uprawnych. Pierwsze żarówki zapaliły się we wiosce dopiero w 1925 roku więc  do tego czasu pompy poruszało urządzenie w rodzaju lokomotywy parowej. Wiem z relacji moich rodziców, że do pobliskiej zatoczki zwanej kocybkiem, dowożono węgiel stanowiący paliwo dla tej lokomobili, a pracownicy stacji przewozili go taczkami na właściwe miejsce. Wspomniany kocybek, jak i rów, o którym chcę nadmienić, w życiu naszych przodków odgrywał bardzo ważną rolę. Nim powstały wały i śluzy  dopływający do naszej wioski świerklański rów nosił kłody drzewa. Krzyżował się z dzisiejszą ul. Opolską w Borkach, kierując się do tej wioski, gdzie znajdował się młyn wodny. Dalej przez pola do Dobrzenia Małego do kocybka, gdzie matackorze zbijali z drewnianych kłód matacki. Dziś nie ma już młyna, nie ma też fragmentu tego rowy od stacji PKP do młyna. Rów ten stanowił naturalną granicę pomiędzy Borkami a osadą zwaną Klepaczem, należąca do Dobrzenia Małego.

 Przytoczony odcinek rowu zmienił swój bieg po regulacji rzeki Odry. Połączono go ze sztucznie przekopanym rowem łagodnie biegnącym w stronę naszej wioski na dużo wyższym poziomie niż rzeka. Wody zaś płynące od byłego młyna  i dwóch pozostałych rowów trzeba przepompowywać do rzeki. Jako ciekawostkę podam, że koryto nowo utworzonego rowu wyłożono gliną, by woda nie przenikała do gruntu. A jakby tego było za mało, to rów ten krzyżuje się jeszcze innym nieczynnym rowem, zlikwidowanym w czasie budowy elektrowni. Fragment tego rowu biegnie od szosy w stronę wału. Rowy te krzyżują się ze sobą płynąc jeden nad drugim.

Wspomnienia szkutnika

wywiad z p. Alojzym Holikiem (Głos Dobrzenia II 2002 r.)

  Tradycje żeglarskie mam zapisane w genach. Mój dziadek Jan Holik, ojciec Paweł i wujek Franciszek pracowali jako żeglarze i posiadali własne barki. Ojciec swoją „ Glaube” pływał po wodach Odry i Łaby. W domu rzecz jasna przewijały się tematy wodniackie. W tym czasie wielu mieszkańców Dobrzenia i okolic związanych było z Odrą, siłą woli więc, cała ta żeglarska rodzina spotykała się i dzieliła przeżyciami. Utworzono nawet związek Dobrzyńskich łodziorzy, a przewodniczył im mój dziadek. Będąc dzieckiem, ojciec często zabierał mnie w rejs wraz z mamą i starszą siostrą.  Pamiętam jak matka , obawiając się byśmy nie wpadli do rzeki, przywiązywała nas sznurem do ogniwa na pokładzie. Podpatrywałem i uczyłem się trudnej ale ciekawej pracy. Niestety, przyszła wojna i piekło stycznia roku 1945.

 

Skończyły się czasy łodziorzy. Ojcowie utracili barki-swój majątek i źródło utrzymania. Dzieciom zaś odebrano marzenia. Tabor pływający został zarekwirowany i przetransportowany do ZSRR, w tym również  600 tonowa barka ojca. Inne jednostki upaństwowiono lub wyzłomowano. Wielu dobrzyńskich łodziorzy wywiezionych na roboty nie wróciło z łagrów, był wśród nich i mój ojciec. Przetrwała we mnie tradycja i pamięć tamtych lat. W roku 1946 podjąłem pracę w stoczni mając 14 lat. Pracowało tam chyba z 200 ludzi. Wśród nich zatrudnienie znalazło wiele kobiet. Ja pracowałem jako szkutnik. Zadaniem szkutnika jest budowa lub naprawa barek z drzewa, albo łączenia drewnianego dna ze stalowymi burtami. Większość przedwojennych barek miało drewniane dno. Były to bele o grubości 8-10 cm łączone „zamkowo” wzdłuż i przymocowane do denników kołkami, jeżeli były drewniane, śrubami, kiedy miały kształt ceownika. Drzewo sprowadzało się z pobliskiego tartaku. Wynagrodzenie za pracę w części było wypłacane w gotówce, a część stanowił deputat żywnościowy z dostawy z UNRA, bo byłem jedynym żywicielem rodziny (ojciec został w Kazachstanie). Po około pół roku pracy objęty zostałem redukcją zatrudnienia i zwolniony. Od 1947 r. żeglowałem przez 7 lat na Odrze od kanału gliwickiego poprzez Koźle, Wrocław, Szczecin aż do Świnoujścia. W tym czasie zdałem egzamin we Wrocławiu na patent sternika, a także ukończyłem kurs z przepisów o żegludze morskiej, bo takie obowiązują na odcinku Szczecin-Świnoujście. Było to coś, co mnie naprawdę interesowało. Zakupiłem książki i chłonąłem wiedzę o morzu, wiatrach i statkach. Moim wielkim pragnieniem była praca na morzu. Niestety , uwarunkowania polityczne nie pozwoliły zrealizować tych planów i po dwóch żołnierskich latach, znów wróciłem do stoczni w Dobrzeniu Małym. Technologia budowy pozostała jeszcze ta sama – było dużo nitowania. Dla przykładu do przymocowania jednego arkusza blachy trzeba było zanitować kilkaset nitów. We wsi słychać było charakterystyczny stukot. Z biegiem czasu, stocznia przechodziła wyłącznie na spawanie. Wykonywano oprócz remontów, dużo stalowych konstrukcji dla wielu rozwijających  się gałęzi przemysłu w Polsce. Skoro miałem patent sternika – wysyłano mnie po stal barką do Koźla. Z czasem stocznia zaczęła produkować całe barki. Trzeba wiec było pójść na kurs spawacza elektrycznego, spawacza autogenicznego, a także inne kursy zawodowe. W 1964 r. w izbie rzemieślniczej zdawałem egzamin czeladniczy, a 4 lata później mistrzowski. Zaczęliśmy budować coraz to nowsze kadłuby. I tu już zaczęły się roboty traserskie, które przez długie lata wykonywałem. Pierwszym specjalistą kreśleń na traserni był najstarszy mój kolega Alois Sabaś.

 Traser stoczniowy na gładkiej, równej i jasno pomalowanej podłodze, przeważnie tuszem wykreśla przekroje wzdłużne i poprzeczne przyszłego kadłuba. Poprzeczne to wręgi. Te które biegną wzdłuż statku to wzdłużnice, a przekroje płaskie to wodnice. W zależności od kadłuba są one różne i stanowią linie budowlane, które pozwalają na wykonanie szablonu wszystkich części konstrukcyjnych skali 1: 1. Z wymiarów i szablonów korzystają brygady, które montują sekcje kadłuba w halach i pochylni. Tych szablonów jest bardzo dużo. Jako materiału używa się przezroczystego tworzywa i cienkich blach. Zaś wielkie gabaryty jak grodzie  wykonywało się z desek. Wszystkie szablony są opisywane tzn. nazwa statku, grubość (np. blach) i ilość. Praca na traserni może trwać miesiące  aż do wykonania prototypu. Po pracy w wolnych chwilach, których było bardzo mało, próbowałem malować obrazy. Ale tylko próbowałem. Były to pejzaże i nadszafty, malowałem też kościółek św. Rocha. Znacznie lepiej malowanie wychodziło wujkowi Franciszkowi. Inspiracją mojego malarstwa zawsze było morze. Pierwszy obraz jaki namalowałem przedstawiał żaglowca zmagającego się z falami morskimi.

Gible z Dobrzenia Małego

Gibel znajduje się w Dobrzeniu Małym przy ulicy Odrzańskiej. Mieszkają tam państwo Surówka W 1947 roku w domu wybuchł pożar. Spaliła się tylko część domu. Jego ocalenie tłumaczone jest obecnością na szczycie domu kapliczki giblowej. Z wdzięczności za uratowanie połowy domu poświęcono figurkę Matki  Boskiej i wstawiono do kapliczki. Stoi ona tam do dnia dzisiejszego i chroni ten dom od nieszczęść.

Martyna Fila Dobrzeń Wielki

 

Kapliczka wnękowa znajduje się w budynku przy ulicy Odrzańskie. Lokalizacja jej jest nietypowa, gdyż nie mieści się ona na ścianie szczytowej budynku, lecz na ścianie bocznej .  Wybudowano ja w 1957 roku w intencji syna właścicieli tego domu, który zginął śmiercią tragiczną pod kołami furmanki. Miał on na imię Jorglik.  We wnętrzu kapliczki umieszczono figurkę poświęconą  Najświętszemu  Sercu  Pana Jezusa .

Sylwia Schneider Dobrzeń Mały

 
Kapliczka, pod którą zgromadziła się rodzina świętująca uroczystość prymicji ks. svd Thomasa Motzko w dniu 25 kwietnia 1985 r.

Zespół muzyczny Opolanka

Wywiad z p. Ryszardem Manem (Głos Dobrzenia XI 2000r.) Pierwsze muzyczne kroki stawiałem pod okiem bardzo wymagającego korepetytora, któremu dziś wiele zawdzięczam, a był nim p. Alojzy Kokot- wójt naszej gminy. Mając 17 lat stworzyłem z kolegami grupę „ Allegro”. W ówczesnym czasie, aby zespół mógł działać, musiał stawać co roku przed komisją egzaminacyjną na tzw. weryfikacje, gdzie przyznawano kategorie. Należało komisji przedstawić listę utworów i zagrać z niej jeden dowolny utwór, drugi zaś wybierała komisja. Nasz zespół przeważnie zdobywał I bądź II kategorię, bo każdy z nas miał muzyczne przygotowanie, a część kolegów już grała w filharmonii. W latach 70-tych byliśmy bardzo znanym i liczącym się zespołem w powiecie. Graliśmy na zabawach tanecznych w soboty i niedziele, a w pozostałe dni oprócz piątków na weselach. Trzeba wiedzieć, że każdy z nas zawodowo pracował, na spanie pozostawało 2-3 godziny. Nigdy nie miałem urlopu, bo wykorzystywałem go na wcześniejsze wyjścia z pracy, aby zdążyć na weselne granie. Mieliśmy tyle zaplanowanych występów, że nie było wolnego terminu na moje wesele. W wyniku fali wyjazdów ludzi na zachód w latach 80-tych, zespoły „ Allegro” i „ Opolanka” zostały mocno uszczuplone, a z garstki osób, które pozostały stworzyliśmy nową „ Opolankę”, w której śpiewałem i grałem na organach i akordeonie. Nasz zespół bez wielkiej elektroniki, a czasami i bez prądu też sobie poradził. „Dwudziesty stopień zasilania” nam nie przeszkadzał. Brało się wtedy dodatkowo akordeon i zabawa trwała dalej. Dawniej zabawa była wspaniałym spotkaniem towarzyskim ludzi dorosłych. Dziś osoba w wieku 20 lat czuje się intruzem na dyskotece, zabawa zaś rozkręca się w porze nocnej, kiedy my kończyliśmy już grę. Niezapomniane są wiejskie wesela. Było to święto całej wioski, a na potańcówkę ściągali ludzie z różnych stron. Weselna uczta odbywała się przeważnie w domu weselnym, a tańce w wynajętej sali, która była otwarta dla wszystkich, którzy zdołali wejść w jej podwoje. Znalazł się także poczęstunek dla tych ludzi. Jedynym utrudnieniem była konieczność przemieszczania się z sali do domu i z powrotem. Przez 35 lat naszego muzykowania bawiliśmy ludzi na weselach, festynach i różnych imprezach. Ostatnio zapraszani jesteśmy na ślubne jubileusze do tych, u których graliśmy w dzień ślubu. Sprawia nam to wiele radości, ale i skłania do refleksji nad upływającym czasem. Żal mi jedynie, że przez te lata żadnej zabawy karnawałowej nie przetańczyłem z żoną. Osobiście bezgranicznie uwielbiam muzykę, a każdą wolną chwilę poświęcam graniu

Ze wspomnień pani Marty Wosch

Mały Dobrzeń prawdopodobnie jest jedną z najpiękniejszych wiosek na Opolszczyźnie, położoną niedaleko brzegu rzeki Odry. Według starych opowiadań, miała być bardzo wielka powódź, która zabrała połowę wioski Półwieś koło Opola, a ziemię osadziła na podłożu muszlowym. I tak powstał nasz Mały Dobrzeń. Jest to do udokumentowania, bo na głębokości 4 m w Odrze, takie podłoże występuje. Takie muszlowe podłoże znaleziono również na górce koło  nie istniejącego już młyna- wiatraka w wyrobisku żwirowym. Właścicielami wiatraka byli Christoph Warzecha i Launer, później  Zowada. Obecnie właścicielami tej  ziemi są państwo Schneider. Dobrzeń Mały przez 700 lat należał do parafii Czarnowąsy, do której byli zobowiązani parafianie oddawać dziesięciny. W 1903 r. była wielka powódź jakiej dawniej nie notowano. Wysokość wody miała wynosić 6,60 m. Miało to być powodowane oberwaniem chmury. Poziom wody szybko się podnosił, czego mieszkańcy się nie spodziewali. Wtedy też został przerwany wał w Borkach.

Nie znamy daty, ani przyczyny postawienia krzyża przy ul. Opolskiej. Z relacji starszych wiadomo, że kiedy zmarłego odprowadzano z Dobrzenia Małego na cmentarz do Czarnowas, zatrzymywano się przy nim z konduktem pogrzebowym i odmawiano różaniec. Po modlitwie kondukt ruszał dalej, a chorzy i starcy wracali do domów. W dokumentach znajdujemy  notatkę, że w 1673 r. w Dobrzeniu Małym

P. Warzecha (Kacmorz) mieli prawo prowadzić karczmą i wolne łowienie ryb. Karczma z salą zastały spalone w 1945 r. We wsi znajdowała się również druga karczma z salą, będące własnością p. Kessler, które także w tym samym czasie  spłonęły. Na tym miejscu znajduje się teraz stocznia. W latach 60 – tych była też knajpka na ul. Opolskiej 131. We wsi był także młyn na ul. Opolskiej na rogu z ul. Młyńską. Stąd też i nazwa tej ulicy. Maszyny pracowały na ropę. Właścicielem był Christoph Warzecha, następnymi właścicielami prawdopodobnie byli  Adamietz, Schelling, Słowik. Po 1945 r. był znów na kilka lat uruchomiony, upaństwowiony, a w końcu sprzedany. Na tej działce Konrad i Otti  Macioszek wybudowali dom. Obecny właściciel J. Adamiec. Na granicy sołectw Dobrzenia Małego i Wielkiego stał wiatrak. Jak podaje p. Dorotea Moch z domu Ryborz  właścicielami młyna był Gaida, następnie jej dziadkowie Pogrzeba i rodzice Ryborz, którzy zostali zamordowani i spaleni w lutym1945 rok. Pamięta że na jednej z grubych belek w młynie był wyryty rok 1816. W budynku zaś, gdzie mieszkali p. Piechota, był młyn elektryczny, a młynarz Karol Piechota śrutował ziarno. Młyn funkcjonował od 1934 do 1945r.Obecnie mieszka tam ich wnuczka  p. Lidia Starosta z rodziną. Wiadomo, że na przełomie XIX i XX wieku były w Małym Dobrzeniu dwa sklepy spożywczo-przemysłowe. Jeden przy ul. Brzegowej. Mehl, później dom został sprzedany p. Kokott, obecnie mieszka tam p. Popiela. Natomiast drugi sklep przy ul. Odrzańskiej p. Motzko, był prowadzony aż do 1945r.  Obecnie własność p. Kasperek. Następnie u p. J. i M. Tkocz przy ul. Opolskiej . Również były dwie piekarnie. Na rogu ul. Brzegowej  z ul. Piaskową stała piekarnia p. Palmmer do 1945r. a do 1946 jego zięcia  p. Motzko. Na tym miejscu wybudowany jest dom przez Krystę Kampa z d. Motzko.

Druga piekarnia przy ul. Opolskiej p. Stanik, później p. Mohr mniej więcej do lat 30 –tych. Były też dwa sklepy mięsne z prywatnym ubojem i wyrobami mięsnymi. Jeden przy ul. Brzegowej p. Stephen (obecnie Langner), nie pozostawili po sobie potomstwa i sklep został zlikwidowany. Drugi przy ul. Opolskiej p. Raczek do 1945r. kiedy został spalony. Na tym miejscu stoi dom p. Ocik.

Ponadto jest miejsce nieopodal „Starej Odry” zwane Korolownia, o którym jedynie wiadomo, że ostatnimi mieszkańcami tego miejsca była rodzina Knosalla, która to na przełomie wieku XIX i XX przy regulacji Odry dostała odszkodowanie i wybudowała dom w Czarnowąsach. Obecnie mieszka tam p. Balcer. Po uprzednich właścicielach na Korolowni została tylko grusza „dowionka” .

Do Małego Dobrzenia należą również przysiółki ” Otok”- znajdujący się po drugiej stronie Odry , niedaleko Niewodnik oraz „Klapacz” pod Borkami. 

Po naszej Odrze przez 100 lat jeździł prom. Pierwszym przewoźnikiem był p. Philip Schefczyk, później p. Pampuch „Basołk”  ponieważ miał długie wąsy. Następnym przewoźnikiem był p. Franciszek Schefczyk syn Philipa. Przez krótki okres czasu był p. Franciszek Schewczyk  syn Franciszka.

Poczta była u p. Kokott przy ul Opolskiej aż do 1945r., gdzie mieszkał nieżyjący już sołtys Rudolf Kokott. Tu zaś, gdzie mieszka p. Alois Weindok był skład węglowy do 1945 roku. Jest też miejsce w Małym Dobrzeniu na ul. Chopina zwane „Jzbetka”. Część Izbetki wykupili mieszkańcy ul. Piaskowej, aby poszerzyć swoje działki. Boisko sportowe chyba było już od momentu powstania szkoły, ponieważ jako dzieci chodziliśmy tam na gimnastykę i klasowe rozgrywki.

Mamy też zatoczkę „Kocybek” , obecnie bardzo zaniedbany, prawdopodobnie kiedyś służył jako mały port, do którego dowożono z barek łódkami węgiel do przepompowni, która pracowała na parę. Dawniej dzieci spędzały swój wolny czas na Izdebce, boisku, Kocybku i koło przepompowni. Był to istny naturalny raj dla dzieci, gdzie zabawy i gry były wyśmienite Zakątek „ Paradies” , teraz „ Raj” jego pierwszym właścicielem  był prawdopodobnie p. Gwiazda, zajmował się szczepienie i sadzeniem drzew owocowych. Niektóre z nich chyba do dziś rosną w Raju. Potem p. Lempik a obecnie p. Wolny

Obraz św. Urbana w kapliczce jest dziełem p. Simona Stephana, który mieszkał na ul. Brzegowej w domu po swoim wujku rzeźniku. Teraz mieszka tam p. Langner. Pan Stephan był artystą malarzem. Całe życie malował w kościołach i klasztorach, odnawiał obrazy i figury. Wyemigrował do Niemiec, gdzie w roku 1996 lub 1997 zmarł. Krótko przed śmiercią  namalował obraz przedstawiający św. Urbana i którego podarował mieszkańcom Małego Dobrzenia.

Części Małego Dobrzenia. Za Odra: Sicie, Dąbrowki, Koźliniec, Czarny Staw.

W stronę Opola po lewej stronie: Rudzina, Żabia Górka, Piechowiec, Kącik naprzeciw św. Urbana, za linią kolejową Sicie. Zaś na terenie obecnej elektrowni Opole: Podbagnie, Góry, Pawłówka, Plama, Wygon. Po prawej stronie: Pojezierze, Gościniec, Ziglung, Teichverband.

 

Otok

Dzieci z Otoka chodziły do szkoły do Niewodnik. Przed wojną prawdopodobnie gmina Dobrzeń Wielki musiała do gminy Niemodlin płacić opłatę za swoich uczniów z Otoka. Według opowiadań p. Lis wnuczki państwa Mańka w 1903 r. został przez jej dziadków wybudowany młyn naprzeciw ich gospodarstwa, który był napędzany prądem z sieci z Niewodnik. W tym czasie była tez wybudowana chlewnia, która to już wtedy wyposażona była w poidła dla bydła. W czasie działań wojennych młyn został spalony. Na tym miejscu stoi teraz stodoła. Natomiast Sonsalla Michael posiadał gospodarstwo i łódź. Obecnie na Otoku mieszkają 4 rodziny. W przeszłości mieszkali tam: 1 Motzko do których mówiono Lotion obecnie Małysa, 2 Niemczyk obecnie Adamski, 3 Mańka Jan obecnie Lis, 4 Hase Motzko, 5 Sonsalla Peter ten dom jest rozebrany, 6 Wilczek, 7 Sonsalla Michael, Stephan, Franciszek.

Młyn u Piechoty - ze wspomnień Waltera Piechoty

 W 1934 roku rozpoczęto wymianę zboża na mąkę ( w Małym Dobrzeniu był wyłącznie śrutownik). Mąkę przywoził Karol Piechota samochodem ciężarowym z młyna swojego szwagra Józefa Gieroka, który był właścicielem młyna w Popielowie. Transakcja ta była po to robiona , żeby gospodarze nie musieli jeździć ze zbożem do Popielowa, dlatego udogodnienie takie było ludziom na rękę. Gospodarze przywozili do młyna w Małym Dobrzeniu zboże i w zamian otrzymywali mąkę. Za 50 kg zboża 36 kg mąki + pewna dopłata. Trwało to do 1945 roku. Po wojnie do 1950-51 jedynie śrutowano dla ludności, gdyż sytuacja polityczna była trudna – młyny upaństwowiono i tak ojciec Karol Piechota zamknął interes w 1951r. Po tym okresie G.S. Chróścice wydzierżawił pomieszczenia na skup zboża od rolników, zatrudniając swojego pracownika. W 1960r. umowa została wypowiedziana i pomieszczenie dawnego młyna spełniało rolę sali, w której wielu mieszkańców Małego Dobrzenia urządzało weselne przyjęcia. W latach 1993-98 włoski producent płytek ceramicznych wybrał sobie to miejsce na salon Laura by Marazzi. Śrutownik został wkomponowany w ceramiczny wystrój wnętrza, stanowiąc ciekawy element dekoracyjny. Po tym okresie młyn został zdemontowany i przekształcony w mieszkanie. Pozostałościami po młynie niestety nikt nie był zainteresowany z właścicielami czynnych młynów i muzeów włącznie.